Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Na grobie powiesili tabliczkę: "Zamordowany przez ZOMO" i esbecy nie dali im żyć

Teresa Semik
25 lat temu nad kopalnią "Wujek" latały helikoptery, prężyły się czołgi, a w łaźni łańcuszkowej górnicy z dzidami i stylami od kilofów szykowali się do odparcia szturmu zomowców.

25 lat temu nad kopalnią "Wujek" latały helikoptery, prężyły się czołgi, a w łaźni łańcuszkowej górnicy z dzidami i stylami od kilofów szykowali się do odparcia szturmu zomowców. Mróz, mgła, fatalne przeczucia unosiły się nad budynkami z czerwonej cegły. Żony górników, matki, siostry - chodziły pod bramę, nosiły barszcz, ciepłe skarpety, wystane w sklepach cytryny. Czekały na swoich mężów i synów w domach, modliły się. Dziś wracamy do tamtym dni razem z matkami, żonami a także braćmi i siostrami 9 zabitych na "Wujku". Dziś oddajemy głos bliskim Krzysztofa Gizy.

Krzysztof Giza przyjechał na Śląsk z Zamojszczyzny i zamieszkał w hotelu robotniczym kopalni "Wujek". Kiedy wybiegał na strajk, pocałował w policzek recepcjonistkę, panią Makarewicz. - Gdybym nie wrócił, odda pani mamie - powiedział. Kula trafiła go w szyję i rozerwała tętnicę.

- Mama długo nie pożyła po tej śmierci. Esbecy wykańczali ją psychicznie nachodząc dom rano i wieczór - mówi Wiktor, najstarszy z sześciorga rodzeństwa Gizów. Krzyś był najmłodszy, gdy zginął miał 24 lata.

Mama kilkakrotnie spotykała się z panią Makarewicz pod Krzyżem kopalni "Wujek". Do dziś rozproszona po kraju i świecie rodzina zbiera się pod tym właśnie krzyżem i na cmentarzu w rodzinnym Tarnogrodzie. W latach 70. kolejno przyjeżdżali na Śląsk po pracę, najpierw Wiktor, potem Gosia, Krzyś, Adam. Ojciec nie żył od 1970 roku.

- W niedzielę, 13 grudnia 1981 roku mieliśmy razem jechać na święta do Tarnogrodu, ale Krzyś nie dojechał do mnie do Sosnowca. Domyśliłem się, że z powodu stanu wojennego - wspomina Wiktor Giza. Gdy usłyszałem o strajku w kopalni "Wujek", zaniepokojony wybrałem się do Katowic. Chciałem podtrzymać go na duchu i ostrzec, że to nie są żarty. Rozmawialiśmy krótko przy kopalnianym murze. "Nic się nie martw, władza ludowa nie będzie strzelać do robotników" - pocieszał mnie. Ciągle nie mogę uwierzyć, że jednak odważyła się strzelać.

Nękany niepokojem dzień po pacyfikacji Wiktor znów pojechał do Katowic. Kiedy autobus mijał krzyż przy murze kopalni, widział kwiaty i mrugające znicze. Pasażerowie powtarzali jeden drugiemu: "Tu strzelali do ludzi. Tu zabili górników".

- Wysiadłem zszokowany i pędzę wzdłuż muru z dziurami od kul, żeby coś więcej się dowiedzieć. Pytam portiera, a on się odwraca i mówi, żebym sprawdził w dyrekcji, bo może jest pomyłka w nazwisku. Już byłem pewny, że wszystko co najgorsze Krzyśka spotkało - przypomina Wiktor Giza.

Prosto z kopalni pojechał do Rybnika, do siostry Małgorzaty, gdzie w tym czasie była też ich mama. Czytali Trybunę Robotniczą i wiedzieli, że coś złego stało się w kopalni. Jak w drzwiach zobaczyli Wiktora, byli pewni, że przychodzi z najgorszą nowiną.

W tym samym czasie młodszy od Krzyśka o dwa lata Adam Giza był w wojsku, w pułku czołgów. Z telewizji dowiedział się o zabitych na "Wujku". Skoro nikt z nim nie rozmawia na ten temat, to może nie jest źle - pomyślał. Następnego dostał polecenie, by natychmiast wrócił do macierzystej jednostki we Wrocławiu. Tam bez słowa wyjaśnień zwolniono go z patroli, bo musiałby pobrać broń i ostrą amunicję. Nawet nie wiedział, że 20 grudnia 1981 roku w Tarnogrodzie pochowano Krzyśka. Nie wiedział, że mama bezskutecznie prosiła w Wojskowej Komendzie Uzupełnień w Biłgoraju o pomoc w wysłaniu telegramu, by Adam mógł uczestniczyć w pogrzebie. Wigilię spędził w wojskowej stołówce, zapalił choinkę, łamał się opłatkiem, ale zauważył, że oficer polityczny ciągle zerka w jego stronę. Polityczny wiedział. W Boże Narodzenie dyżurny zbudził Adama o piątej rano.

- Ubieraj galowy mundur, wyjeżdżasz, ale wcześniej wstąp do dowództwa, polityczny czeka na ciebie - dodał.

W dowództwie pułku czekała też mama z Gośką. Mama była w czarnym szaliku, więc już miał pewność. Krzysiek nie żyje.

Prosto z Wrocławia przyjechali pod krzyż kopalni "Wujek".

- Jakaś pani zobaczyła mnie w wojskowym mundurze i krzyczy: "Ty sk...! Przyszedłeś się tu modlić?!" Niczego nie wyjaśniałem, bo po co, ale mnie to zabolało - przypomina Adam.

Potem poszli do hotelu robotniczego, spytać kolegów, jak tam było, ale oni nie widzieli, kiedy Krzysiek upadł. Byli z tyłu, a Krzysiek z przodu - jak zwykle.

- Krzysiek zawsze był pierwszy, zawsze w pierwszym szeregu - mówi Adam. Póki ich drogi się nie rozeszły, byli razem, to znaczy Krzysiek z przodu, Adam tuż za nim.

Jan Futyma kolega Gizy z Zamojszczyzny, z tego samego hotelu robotniczego mówił przed katowickim sądem, że kiedy z przestrzeloną ręką wszedł do punktu opatrunkowego, Krzysiek już tam był. Miał obnażoną pierś, na bandażach zakrzepłą krew. Obok leżał Joachim Gnida z postrzeloną głową. Obydwaj górnicy zmarli. W tym momencie Futyma przerwał swoje zeznania, które składał w połowie lat 90., a sędzia zaprotokołował: "Świadek płacze, jest zdenerwowany".

Adam nie wiedział, że mama cały czas zabiegała, by wyszedł z wojska. Bała się jego reakcji, gdy usłyszy, że Krzyś został zastrzelony. Wyjeżdżając w grudniu z jednostki rzucił w gniewie, że teraz on ich powystrzela.

Na wszelki wypadek nie dostał już broni do ręki. "Pisz o wyjście do cywila, przypomnij, że tata był w AK, że nie możesz stać po drugiej stronie" - podpowiadał dowódca kompanii. I rzeczywiście został zwolniony z wojska. Wrócił do Tarnogrodu, gdzie ze Śląska przeprowadziła się także część rodziny.

Na grobie Krzyśka powiesił tabliczkę: "Zamordowany przez ZOMO". Następnego dnia tabliczka znikała, więc wieszał nową, a jak i tę zerwano - zadbał o kolejną tej samej treści.

Nachodzili nasz dom, byśmy wymazali tę śmierć z pamięci, byśmy cały czas żyli w strachu, pod obserwacją - mówi Adam. - Otruli nam psy, by nie szczekały, kiedy kręcą się koło domu. Domek był parterowy, więc wystarczyło podejść pod okno i słyszeć, o czym rozmawiamy. Mama czuła się osaczona. Rano o 7.00 i wieczór o 20.00 siedział u niej oficer SB z Biłgoraju.

- Zabiliście mi syna! - mówiła do niego.

- Nie. Pani syn zginął - powtarzał esbek z coraz większą agresją.

Byli zawsze przed świętami państwowymi, przed świętem zmarłych, przed rocznicą stanu wojennego. Pilnował rodziny Gizów najpierw porucznik Osuch, później Tumiło. Mama odchodziła od zmysłów i w końcu załamała się psychicznie.

Kiedy Adam wyprowadził się do żony, nachodzili i ten dom.

- Mąż wychodził do pracy za dziesięć siódma rano, a oni wpadali o siódmej, by zrobić przeszukanie, bo rzekomo Adam bimber pędzi, bo ulotki przechowuje. Dla nich każdy powód był dobry - mówi Stanisława Giza. - Któregoś dnia nasze dziecko złapał za nogi i podniósł do góry, żeby sprawdzić, co jest w wózku. Mój ojciec nie wytrzymał. Krzyczał do niego, że on obóz przeżył i żeby nie zachowywali się tak samo, jak w tym obozie. Zdemolowali nam wtedy dom aż po strych.

Innym razem zabrali ich na przesłuchanie do Biłgoraju, 20 km od domu i wpuścili w środku nocy. Do Tarnogrodu musieli wracać pieszo.

W drugiej połowie lat 80. Stanisława i Adam, z synkiem - Krzysiem - postanowili przeprowadzić się do Zagłębia. Już byli spakowani, a tu idzie Tumiło. "Dzień dobry, słyszałem, że wyjeżdżacie. Znajdziemy was". I znaleźli w Dąbrowie Górniczej Strzemieszycach. Po miesiącu do ich mieszkania zapukał dzielnicowy pod pretekstem, że nie są jeszcze zameldowani...

Jaki był Krzysiek na co dzień? - Grał w turniejach szachowych i wygrywał, kopał piłkę w trzeciej lidze, no i grał na skrzypcach, samouk - wspomina Adam. - Z dzieciństwa pamiętam zawody lekkoatletyczne, które rozgrywaliśmy między sobą. Mocowaliśmy się na pobliskiej skarpie z piasku, kto kogo pierwszy zepchnie. Mieliśmy własny, podwórkowy ring, własną skocznią narciarską. Krzyś musiał być wszędzie.

Właściwie miał na imię Józef Krzysztof, bo rodzice nie mogli dojść do zgody. Dla ojca był Józefem, dla mamy - Krzysztofem.

Czy Wiktor próbował namawiać go, by przerwał strajk, gdy spotkali się dzień przed pacyfikacją kopalni?

- To nie wchodziło w rachubę, byłem dumny z niego, że strajkuje. Chciałem tylko, żeby uważał na siebie - mówi Wiktor. Potem z mamą i siostrą wiózł ciało do Tarnogrodu, a całą drogę towarzyszyło im dwóch esbeków. Postawili trumnę w drzwiach kościoła i zakazali otwierać wieko.

- Złamaliśmy zakaz na cmentarzu - mówi Wiktor. •

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Na grobie powiesili tabliczkę: "Zamordowany przez ZOMO" i esbecy nie dali im żyć - śląskie Nasze Miasto

Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto