Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Z wielkiej pasji do małych aut zrodził się Zlot, który promuje Myślenice i okolice

Katarzyna Hołuj
Katarzyna Hołuj
Władysław Hodurek
Władysław Hodurek Fot. Katarzyna Hołuj
Mawia się, że ludzie z pasją są szczęśliwsi. Władysław Hodurek uważa, że w tym twierdzeniu nie ma grama przesady, a nawet dodaje, że nie tylko szczęśliwsi, ale i zdrowsi. Dlaczego? Bo zamiast na papierosy lub inne używki wydają pieniądze na swoją pasję. W jego przypadku są nią samochody kultowej brytyjskiej marki mini.

FLESZ - Ile Polak musi pracować na iPhone’a?

od 16 lat

Upodobał je sobie kiedy miał zaledwie 13 lat, a na polskich ulicach dominowały fiaty, trabanty i wartburgi.
Był rok 1975 rok, a przez Myślenice przejeżdżały załogi Rajdu Polski. Samochód austriackiej załogi, a było to właśnie mini, zepsuł się nieopodal strażnicy OSP Myślenice Śródmieście. 13-letni wówczas kibic i fan sportów motorowych po raz pierwszy zobaczył mini i zamarzył, aby w przyszłości mieć takie auto.
Na spełnienie tego marzenia przyszło mu czekać… 30 lat!
Wcześniej, bo w 1979 roku zaczął startować w zawodach kartingowych.
Swoje największy triumfy w jeździe gokartami święcił w 1983 roku, kiedy zdobył mistrzostwo okręgu krakowskiego w kategorii popularna.

Mini to taki gokart, tylko w obudowie

– mówi z uśmiechem.

Pierwsze własne mini pojawiło się w jego garażu w roku 2005.

Wcześniej nie było na to szans, bo ceny aut były zaporowe. Dopiero, kiedy Polska weszła do Unii i otwarły się granice, wypatrzyłem ogłoszenie o mini na sprzedaż. Miało awarię sprzęgła, ale wiedziałem, że z tym sobie poradzę. Pojechałem więc do Kolonii i przywiozłem na lawecie swoje pierwsze mini

– opowiada.

Kolejnych sześć lat zajęła mu renowacja tego nabytku aż wreszcie mini wyglądało jakby był rok 1987 a ono dopiero co zjechało z taśmy produkcyjnej. A może nawet lepiej, bo Władysław z zawodu mechanik pojazdów samochodowych, z charakteru człowiek cierpliwy, dokładny i stroniący od fuszerki, zadbał o każdy najdrobniejszy nawet detal.
Właśnie wtedy zapragnąć pochwalić się swoim miniakiem.
Mając za sobą sportową przeszłość pomyślał o starcie w Rajdzie Żubrów, i choć ta wizja była kusząca, porzucił ją obawiając się, że auto, któremu poświecił tak wiele uwagi, czasu, ale też pieniędzy, mogłoby np. wylądować w rowie.

Wpadł na pomysł zorganizowania Zlotu Mini i postanowił wcielić go w życie.

Byli tacy, którzy nie wierzyli, że mi się uda. Pytali czy kiedykolwiek byłem na podobnym Zlocie, a kiedy szczerze odpowiedziałem, że nie, wręcz się ze mnie śmiali

– wspomina.

Nie zabrakło mu jednak determinacji i w 2012 roku zaprosił podobnych do siebie fanów mini na I Myślenicki Zlot Mini. Przyjechało 17 ekip, a on złożył obietnicę, że impreza będzie odbywała się cyklicznie. Na drugim Zlocie frekwencja była dwa razy większa. Potem było gorzej, bo w okolicy pojawił się konkurencyjny Zlot, ale jego organizatorom wystarczyło zapału na ledwie trzy edycje. Myślenicki fan mini nie poddał się i konsekwentnie robił swoje.

Ja to robię z serca, nie dla pieniędzy

– podkreśla.

Dziś ma za sobą jubileuszowy, dziesiąty Zlot i wielkie grono przyjaciół, którzy regularnie przyjeżdżają do Myślenic. Co roku pojawiają się nowi Zlotowicze. Przyjeżdżają z całej Polski, a nawet z zagranicy. Często są tu po raz pierwszy, a organizator, który jest rodowitym myśleniczaninem co roku dokłada starań, aby pokazać im największe atrakcje Myślenic i okolic. Tym samym promuje region być może lepiej niż uczyniliby to spece od marketingu i reklamy.

Na X Myślenicki Zlot Mini do miasta nad Rabą ściągnęły dziesiątki "miniaków" [ZDJĘCIA]

W tym roku na przykład w programie Zlotu nie zabrakło rywalizacji na torze przeszkód przygotowanym przez Sebastiana Kasprzyka ze Stojowic w gm. Dobczyce, zdobywcę tytułu Last Man Standing w programie Ninja Warrior Polska.

Przez lata wzbogacił też swoją kolekcję mini. I ani na chwilę nie porzucił swojej pasji, choć bywa wymagająca.

To wiekowe auta, więc mają wady. Tu coś wycieka, tam guma parcieje, simeringi nie trzymają, ale… kto smaruje ten jedzie

– śmieje się Władysław i mówi, że za nic nie zamieniłby swojego mini na nowsze, nawet tej samej marki. Tylko klasyki mają jego (i nie tylko jego) zdaniem w sobie to „coś”. Duszę.
Za nic też by go nie sprzedał, choć od czasu, kiedy kupił swoje pierwsze mini ceny mocno poszybowały w górę.

Anglicy u których jeszcze zachowało się najwięcej miniaków już dawno zrozumieli, że jest na nie popyt. Swoje zrobił też brexit, bo powróciły cła. I tak ceny gotowych, odrestaurowanych mini w wersji classic potrafią sięgać nawet 50 tys. euro. Drogie są także części. Oryginalna felga, oczywiście używana kosztuje od 800 do 1000 zł

– mówi.

Obecnie oprócz mini, które sprowadził z Kolonii ma jeszcze trzy inne. To w wersji cabrio składa od dłuższego już czasu z myślą o sprezentowaniu go żonie, która razem z dziećmi wspiera go przy organizacji zlotów.
Dwa kolejne, jeszcze w częściach, dopiero czekają na swoją kolej.
Podobnie jak polski fiat 125 p z 1977 roku i rok młodszy fiat 126 p, czyli popularny maluch.

Myślę, że na tym poprzestanę

– mówi i dodaje, że ma nadzieję, iż któreś z wnucząt podzieli jego pasję i będzie miał komu przekazać auta.
Na razie jednak nie rozstaje się z nimi, tak jak i ze Zlotami. Te myślenickie zamierza organizować nadal, ale też po raz pierwszy planuje się wybrać na International Mini Meeting. Do Norymbergi, bo właśnie tam ma się odbyć spotkanie w 2022 roku pojedzie rzecz jasna własnym mini.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Z wielkiej pasji do małych aut zrodził się Zlot, który promuje Myślenice i okolice - Dziennik Polski

Wróć na myslenice.naszemiasto.pl Nasze Miasto